Tytuł: love, rosie
Autor: Cecelia Ahern
Liczba stron: 511
Wydawnictwo: Akurat
Czas czytania: 2 dni
Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex odważą się ją wykorzystać?
Jeśli czytasz moje posty, już od dłuższego czasu, na pewno wiesz że nie jestem fanką romansideł, opisów pierwszego pocałunku, i tego typu dupereli. Jednak, książka „Love, rosie” to zupełnie inna bajka! Powiedziałabym że to romansidło dla osób nienawidzących romansideł. A co! Męczyłam się z tą książką, fakt. Przyznaję się. Może to dlatego że wolę książki z opisami? Ta powieść opierała się głównie na listach, zarówno pisanych odręcznie jak i drogą elektroniczną. Wkurzało mnie to. Myślałam, jak to możliwe, żeby ktoś chciał wydać coś takiego! Jednak na przełomie trzeciej, czwartej i piątej części (książka podzielona jest na 5 części) tak bardzo przywiązałam się do Rosie i Aleksa, że te cholerne listy przestały mi przeszkadzać. Opowieść jest naprawdę dobra, mimo że w takowych nie gustuję. Jednak postanowiłam się przełamać, znów. (z Gayle Forman mi nie wyszło) Cieszę się, że tym razem aż tak bardzo się nie zawiodłam. Właściwie to wcale się nie zawiodłam! Książka jest wciągająca, mile pisana, a fabuła jak najbardziej mi opowiadała! Książka opowiada o przyjaciołach, którzy przez 30 lat nie mogli ze sobą być. To może się zdarzyć w życiu rzeczywistym. Książka nie opowiada o parze w separacji, a pewnego dnia owe osobniki się spotykają i dziewczyna oprowadza chłopaka po swoich ulubionych miejscach całą noc. Oczywiście, ja jak to, ja musiałam przywiązać się do bohaterów. Dzięki, tym listom jestem już mistrzynią ripost! Pokochałam te listy, i maile w których Rosie i Alex się ze sobą droczyli. To było (nie wierzę, że to piszę) SŁODKIE. Ja najbardziej SŁODKIE.
Tak więc przechodząc do konkretów:
Książka pisana jest oczywiście językiem młodzieżowym, przystępnym dla każdego. Opowieść jest o życiu realnym, a nie jakiejś nierealnej sytuacji. Czyta się ją przyjemnie, jest lekkostrawna. Jedynym minusem chyba są te listy, które na początku aż tak mnie wkurzały…
8/10
Zatem, jeśli jesteś miłośnikiem romansideł, bądź jest nim ktoś z Twojego otoczenia, i nie ma jeszcze „love, rosie” w swojej biblioteczce, to jest to idealny prezent świąteczny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz